W listopadzie wysłałem paczkę na
Zanzibar. Trochę ciuszków dla Alego, parę zdjęć różnych znajomych i jeszcze
kolorowanki i kredki dla dzieciaków w przedszkolu i kilka podręczników do nauki
języka angielskiego. Abdula o przesyłce nie informowałem, po co ma się chłop
denerwować. Paczka została wysłana przez Polską Pocztę. Minął grudzień, od
Abdula żadnego esemesa, że coś przyszło. O.K. jest okres świąteczny, Afryka
daleko, a jeszcze trzeba pakunek wyekspediować z kontynentu na wyspę. Styczeń
się kończy, żadnej wieści. Pewnie przesyłka zaginęła. Z końcem stycznia jadę
sam do Afryki. Jest wyjazd na Kilimanjaro!
W obozie, jeszcze przed Karanga,
dostaję upragnioną wiadomość od Abdula. Kilimajaro bieli się w świetle
księżyca, Poczta Polska górą! Tym razem spod wielkiej góry docieram na Unguja w
tri miga. Lecimy samolotem z Kilimanjaro Airport bezpośrednio na wyspę. Ale i
tak do hotelu docieramy późno. Pierwszy raz kwateruję turystów w tym miejscu. W
Arabian Nights wszystkie pokoje mają klimatyzację i wifi. Blisko równika dzień
przeobraża się w noc bardzo szybko i po chwili jest ciemno jak u Murzyna w
Senegalu. Taksiarz już dawno odjechał, a ja muszę dotrzeć do
Kitogani-Michenzani. Co prawda z Paje jest znacznie bliżej niż z Jambiani ale
ze dwie, trzy godziny będę musiał drałować nocą po asfalcie, do tego z bagażem.
Zawsze jeżdżę ze starym, ochydnym wojskowym worem. Mniej rzuca się w oczy i nie
kusi potencjalnych amatorów cudzej własności.
Tak mi się przynajmniej wydaje.
Na pewno pasy nośne są o wiele mniej wygodne niż w plecaku i teraz wyraźnie
czuję, jak wrzynają mi się w barki. W chwili gdy zaczynam żałować podjętej
decyzji słyszę warkot silnika, po chwili widać światła zbliżającego się
samochodu. Mzungu (białas) jest dobrze widoczny. Zatrzymuje się furgonetka, w
środku widzę wiele par błyskających białek. Jedziemy. Wracają do Stonetown,
dziwią się, że będę wysiadał na takim zadupiu. Nagle samochód wpada w jakieś
dziwne wibracje, kierowca natychmiast zjeżdża na pobocze. Dobrze wie, co się
stało. Strzeliła opona. Wszyscy wyskakujemy z samochodu, teraz widzę, że jest
nas całkiem sporo, chyba z ośmiu, sami faceci.
Tylko ja mam latarkę, co prawda
w telefonie, ale zawsze… No i świecę tym swoim sprzętem i tylko tyle. W
samochodzie nie ma żadnego klucza, którym można by odkręcić uszkodzone koło.
Zresztą nawet jeżeli je odkręcimy, nie mamy zapasowego na wymianę. Właściwie nie
wiem dlaczego na ten temat dyskutujemy i z uwagą dotykamy mocujących śrub. Może
to taki tutejszy ceremoniał voodoo. Może jakaś magiczna siła wybawi nas z kłopotu.
Koło fortuny się do nas uśmiechnęło, kierowca zdecydował się na telefon do
przyjaciela. Odsiecz dotarła po kilkudziesięciu minutach i wreszcie moja
latarka mogła się przydać. Po chwili wysiadałem na zakręcie, droga biegnie w
prawo do stolicy.
Ja muszę skierować się w lewą stronę. Wciskam kierowcy dolara
za fatygę, gość się wzbrania- mówi, że im pomagałem, że bez mojej latarki
grzebali by się z tym o wiele dłużej. Kładę mu kasę na desce rozdzielczej, bez
samochodu bym się pewnie jeszcze wlekł. Którą to mamy godzinę? Jeszcze nie ma
22, po kwadransie stoję przed drzwiami domu Abdula. Przecież to przyjaciel,
więc po chwili wahania pukam. Coś tam mi odkrzykuje w swahili, wchodzę! Abdul w
samym środku prania, stos już wypranych ubrań i taki sam oczekujących na swoją
kolejkę. Abdul, co ty robisz? Przecież widzisz, piorę. Odpowiada rozbawiony.
O.K., ale to są suknie Arafy, zauważam. Abdul tłumaczy, że żona się trochę
gorzej czuje i teraz śpi, a on po prostu lubi prać. Naprawdę lubię prać,
powtarza i domaga się żebym mu też dał jakieś swoje ciuchy do obróbki. Wyciągam
aparat, muszę to uwiecznić. Przecież nam białym wydaje się, że tylko my umiemy
się zdobyć na prawdziwe partnerstwo w związku. A nie czarny gość w islamskim
kraju. Potem jeszcze parę razy nakrywałem moich przyjaciół przy tym zajęciu,
twierdzili że to ich ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. Nadmieniam, że
nie posiadali w domach odbiorników telewizyjnych. Może o to chodzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz