sobota, 15 lutego 2014

Malowniczy widok. Etiopia 2009/2014


 
Moja pierwsza wizyta w Etiopii miała miejsce w 2009 roku. Wylądowaliśmy na lotnisku w Addis Abebie, stamtąd wynajętym samochodem dojechaliśmy do Dahir Bar. To miasto stało się naszą bazą wypadową. Leży ono nad największym zbiornikiem kraju, jeziorem Tana sławnym ze względu na położone na jego wyspach kościoły. Niedaleko jest wodospad na Nilu. Wszystkie te atrakcje należy zaliczyć. Wyruszając w rejs po wyspach akwenu zachwycaliśmy się malowniczym widokiem krajowców przewożących swoimi łódkami, czy raczej pływadełkami, drewno opałowe do miasta. Jednostki te określiłem mianem pływadełek, bo są one skonstruowane z wiązek papirusu i po ich załadowaniu ledwo co wystają ponad powierzchnię wody.
 
Thor Heyerdahl właśnie wśród okolicznych mieszkańców szukał specjalistów od tego typu konstrukcji do pracy przy papirusowej łodzi Ra II, na której zdołał pokonać Atlantyk dowodząc możliwości kontaktów kulturowych między Starym Światem a Prekolumbijską Ameryką. Wtedy mnie i moim kolegom obrazek ten wydawał się świetnym tematem. Powstało kilka zdjęć. Kadr fotograficzny, mimo, że jest uwidocznioną chwilą powinien opowiadać jakąś historię. Jednak w wypadku tych kilku zdjęć historia została opowiedziana dużo później, za to przez jej bezpośredniego odtwórcę…
 
Oprócz wzmiankowanych powyżej miejsc wartych zobaczenia staraliśmy się zaliczyć jak najwięcej etiopskich number one. Dlatego zawitaliśmy także do Lalibeli by podziwiać niespotykane gdzie indziej kościoły wydrążone w skałach. Jest tam takich budowli aż 12 wydrążonych i wyciętych, według tradycji za panowania króla Lalibeli na przełomie XII i XII wieku. Między innymi za ten czyn król został zaliczony w poczet świętych Kościoła Etiopskiego, a jego imieniem nazwano miasto wcześniej znane jako Roha. Oczywiście legendy przypisują te inżynierskie dzieło ingerencji aniołów. Naukowcy twierdzą, że ich budowa była rozciągnięta na kilkaset lat.
 
W każdy razie jest co podziwiać. Świątynie nie są martwe, zamieszkują je mnisi i mniszki, są odprawiane nabożeństwa. Nadal jest to  miejsce pielgrzymek mieszkańców całego kraju. Właśnie na świątynnym dziedzińcu spotkałem odświętnie, na biało ubranego chłopaka. Było to przy kościele Golgoty sławnym z kaplicy, która jakoby miałaby być miejscem pochówku naszego biblijnego praojca Adama. Wymieniliśmy wtedy nasze internetowe adresy i dzięki temu rozmowa przerodziła się później w miarę regularna korespondencję e-mailową. Dzięki temu co jakiś czas miałem informacje co tam nowego u Getahuna Nibreta.
 
Gdy poznaliśmy się studiował w Technical Collage w Bahir Dar i jak każdy młody człowiek miał mnóstwo planów. Pewnego dnia sprawił mi niespodziankę, tym razem dostałem tradycyjną pocztową przesyłkę, a w niej ikonę św. Jerzego wykonaną na koziej skórze. Trzeba mieć niezłą fantazję by z biednego afrykańskiego kraju wysłać taki dar do dalekiej Europy. Od jakiegoś czasu e-maile od Getahuna przychodziły coraz rzadziej. Nawet podejrzewałem, że otrzymał powołanie do wojska i przez to ma utrudniony dostęp do internetowych łączy. Jednak nie, ostatnia wiadomość wyjaśniła utrudnienia w korespondencji.
 
Getahun skończył szkołę i jak dziesiątki czy nawet setki podobnych mu młodzieńców pozostał bez pracy. Oprócz niego są jeszcze trzy młodsze siostry, które też należy jakoś wykształcić i prawdopodobnie wydać za mąż. Ojciec mojego przyjaciela jest księdzem (Księża Etiopskiego kościoła Ortodoksyjnego tak jak duchowni innych Kościołów Prawosławnych mogą, a nawet powinni mieć rodziny), ale w Etiopii, a szczególnie na Jeziorze Tana funkcja ta nie wiąże się z jakimiś profitami. By pomóc rodzinie Getahun zbiera drewno opałowe na swojej wyspie, ładuje to na papirusową łódeczkę tankwa i wiosłuje do miasta. Taka wyprawa na stały ląd potrafi mu zająć nawet 7 godzin.
 
 Trudno się walczy z falami gdy prawie cała łódź jest pod wodą, a spiętrzone gałęzie stawiają opór wiatrowi. Władze zabraniają takiej działalności, poniekąd słusznie, bo niszczenie drzewostanu sprzyja silnej erozji i podmywaniu brzegów. Gdy policja namierzy takiego delikwenta, wtedy ładunek oraz środek transportu ulegają  konfiskacie. Niestety nie ma możliwości znalezienia innej pracy. W takiej samej sytuacji są wszyscy młodzi mieszkańcy wysp. Ludzie znają języki obce, są wyedukowani i nie mają szans na lepszą przyszłość. Przynajmniej nie ma wojny! I o tym teraz myślę patrząc na malowniczą widokówkę z dalekiego kraju.
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz