Moja pierwsza wizyta w Etiopii
miała miejsce w 2009 roku. Wylądowaliśmy na lotnisku w Addis Abebie, stamtąd
wynajętym samochodem dojechaliśmy do Dahir Bar. To miasto stało się naszą bazą
wypadową. Leży ono nad największym zbiornikiem kraju, jeziorem Tana sławnym ze
względu na położone na jego wyspach kościoły. Niedaleko jest wodospad na Nilu.
Wszystkie te atrakcje należy zaliczyć. Wyruszając w rejs po wyspach akwenu
zachwycaliśmy się malowniczym widokiem krajowców przewożących swoimi łódkami,
czy raczej pływadełkami, drewno opałowe do miasta. Jednostki te określiłem
mianem pływadełek, bo są one skonstruowane z wiązek papirusu i po ich
załadowaniu ledwo co wystają ponad powierzchnię wody.
Thor Heyerdahl właśnie
wśród okolicznych mieszkańców szukał specjalistów od tego typu konstrukcji do
pracy przy papirusowej łodzi Ra II, na której zdołał pokonać Atlantyk dowodząc
możliwości kontaktów kulturowych między Starym Światem a Prekolumbijską
Ameryką. Wtedy mnie i moim kolegom obrazek ten wydawał się świetnym tematem.
Powstało kilka zdjęć. Kadr fotograficzny, mimo, że jest uwidocznioną chwilą
powinien opowiadać jakąś historię. Jednak w wypadku tych kilku zdjęć historia została
opowiedziana dużo później, za to przez jej bezpośredniego odtwórcę…
Oprócz wzmiankowanych powyżej
miejsc wartych zobaczenia staraliśmy się zaliczyć jak najwięcej etiopskich
number one. Dlatego zawitaliśmy także do Lalibeli by podziwiać niespotykane
gdzie indziej kościoły wydrążone w skałach. Jest tam takich budowli aż 12
wydrążonych i wyciętych, według tradycji za panowania króla Lalibeli na
przełomie XII i XII wieku. Między innymi za ten czyn król został zaliczony w
poczet świętych Kościoła Etiopskiego, a jego imieniem nazwano miasto wcześniej
znane jako Roha. Oczywiście legendy przypisują te inżynierskie dzieło
ingerencji aniołów. Naukowcy twierdzą, że ich budowa była rozciągnięta na
kilkaset lat.
W każdy razie jest co podziwiać. Świątynie nie są martwe,
zamieszkują je mnisi i mniszki, są odprawiane nabożeństwa. Nadal jest to miejsce
pielgrzymek mieszkańców całego kraju. Właśnie na świątynnym dziedzińcu
spotkałem odświętnie, na biało ubranego chłopaka. Było to przy kościele Golgoty
sławnym z kaplicy, która jakoby miałaby być miejscem pochówku naszego
biblijnego praojca Adama. Wymieniliśmy wtedy nasze internetowe adresy i dzięki
temu rozmowa przerodziła się później w miarę regularna korespondencję
e-mailową. Dzięki temu co jakiś czas miałem informacje co tam nowego u Getahuna
Nibreta.
Gdy poznaliśmy się studiował w Technical Collage w Bahir Dar i jak
każdy młody człowiek miał mnóstwo planów. Pewnego dnia sprawił mi
niespodziankę, tym razem dostałem tradycyjną pocztową przesyłkę, a w niej ikonę
św. Jerzego wykonaną na koziej skórze. Trzeba mieć niezłą fantazję by z
biednego afrykańskiego kraju wysłać taki dar do dalekiej Europy. Od jakiegoś
czasu e-maile od Getahuna przychodziły coraz rzadziej. Nawet podejrzewałem, że
otrzymał powołanie do wojska i przez to ma utrudniony dostęp do internetowych
łączy. Jednak nie, ostatnia wiadomość wyjaśniła utrudnienia w korespondencji.
Getahun skończył szkołę i jak dziesiątki czy nawet setki podobnych mu
młodzieńców pozostał bez pracy. Oprócz niego są jeszcze trzy młodsze siostry,
które też należy jakoś wykształcić i prawdopodobnie wydać za mąż. Ojciec mojego
przyjaciela jest księdzem (Księża Etiopskiego kościoła Ortodoksyjnego tak jak
duchowni innych Kościołów Prawosławnych mogą, a nawet powinni mieć rodziny),
ale w Etiopii, a szczególnie na Jeziorze Tana funkcja ta nie wiąże się z
jakimiś profitami. By pomóc rodzinie Getahun zbiera drewno opałowe na swojej
wyspie, ładuje to na papirusową łódeczkę tankwa i wiosłuje do miasta. Taka
wyprawa na stały ląd potrafi mu zająć nawet 7 godzin.
Trudno się walczy z
falami gdy prawie cała łódź jest pod wodą, a spiętrzone gałęzie stawiają opór
wiatrowi. Władze zabraniają takiej działalności, poniekąd słusznie, bo
niszczenie drzewostanu sprzyja silnej erozji i podmywaniu brzegów. Gdy policja
namierzy takiego delikwenta, wtedy ładunek oraz środek transportu ulegają konfiskacie. Niestety nie ma możliwości
znalezienia innej pracy. W takiej samej sytuacji są wszyscy młodzi mieszkańcy
wysp. Ludzie znają języki obce, są wyedukowani i nie mają szans na lepszą
przyszłość. Przynajmniej nie ma wojny! I o tym teraz myślę patrząc na
malowniczą widokówkę z dalekiego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz