czwartek, 1 stycznia 2015

Pustynia - Erg Chebbi - Maroko 2014


Będąc w Maroku warto spróbować pustyni. Nawet w takiej wersji dla turystów. Zresztą jak się ma zaledwie kilkanaście dni na poznanie kraju to musi wystarczyć. Pustynia to zupełnie inna przestrzeń. Takie stwierdzenie to banał, ale jak opisać morze piasku... 


Trochę daje do myślenia, że trzy wielkie monoteistyczne religie właśnie z tej niezmierzonej przestrzeni czerpały natchnienie. Zresztą wszystkie odwołują się do tego samego Boga. Niezmierzonego i absolutnego. Lud Izraela po pokonaniu pustyni nabrał przekonania, że jest narodem wybranym, 40 dniowy pobyt Jezusa na pustyni dal mu siłę do podjęcia misji zbawienia, także na pustyni Muhammad stał się prorokiem i wysłannikiem Boga. Wiele ważnych ksiąg było inspirowanych pustynią; Tora, Ewangelie, Koran. Niewierzący mogą sobie poczytać „Małego księcia”. Antoine Marie Jean Baptiste Roger de Saint-Exupéry też żywił się widokiem piasków. 


Więc przed nami zmierzenie się z pustynią w wersji light. Tereny pustynne w Maroku to przeważnie hamada, tak język arabski określa kamieniste pustynie, płaskie, pokryte skalnym rumoszem. Niekiedy możemy się natknąć także na piaszczyste twory. Takim przykładem jest Erg Chebbi. Ułożony południkowo ma 28 km długości, w swoim najszerszym miejscu liczy 7 km. 


Jest jedną z wielu marokańskich atrakcji turystycznych, więc rozjeżdżają go dziesiątki quadów i dzielnych samochodów terenowych. Bywają jednak chwile spokoju i wtedy wiatr ma szansę przywrócić powierzchni wydm pierwotną fakturę. Na to liczymy i wykradamy się w trójkę przed umówioną przejażdżką na wielbłądach. Chrystusowym sposobem ruszamy w sandałach. 


Trzeba umiejętnie stawiać stopy by uniknąć gorącego piasku. Po chwili tracimy z oczu zabudowania oazy Merzouga. Wydmy mają po 150 metrów wysokości. Dzielnie ignorujemy ślady opon na stromych podjazdach, przecież wystarczy patrzeć w bok. 


Piasek ma piękną i równie gorącą jak jego temperatura pomarańczową barwę. Krawędzie wzniesień wyginają się półkoliście i mają krawędzie wąskie na grubość ziarenka piasku.


Dobre miejsce by poczuć samotność i pewnie tak samo dobre by poczuć obecność drugiego człowieka. Wdaje się, że stoimy na najwyższym z wzniesień. Widać stąd karawanę przygotowanych dla nas okrętów pustyni. Schodzimy w dół. 


Będziemy mieć przejażdżkę na wielbłądach. Nie mamy czasu by marzyć o Timbuktu, kołysząc się na grzbietach wierzchowców potrzebowalibyśmy na to ponad 40 dni. To co wielbłąd nosi zamiast obuwia jest na pewno świetnie przystosowane do piaszczystych podłoży. 


Ogłowie i siodło też swoją doskonałość osiągnęły przez kilkaset lat doskonalenia. Więc z zaufaniem trzymam się pięknie zespawanej konstrukcji z prętów zbrojeniowych. Yalla! Yalla! Po półgodzinnej przejażdżce docieramy do urządzonego wśród wydm obozowiska. 


Śpimy pod gołym niebem z miriadami migoczących gwiazd. Rano musimy wstać przed słońcem, tylko wtedy będziemy mogli podziwiać jak jego blask rozświetla kolejne wydmy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz