Będąc w Maroku warto spróbować
pustyni. Nawet w takiej wersji dla turystów. Zresztą jak się ma zaledwie
kilkanaście dni na poznanie kraju to musi wystarczyć. Pustynia to zupełnie inna
przestrzeń. Takie stwierdzenie to banał, ale jak opisać morze piasku...
Trochę
daje do myślenia, że trzy wielkie monoteistyczne religie właśnie z tej
niezmierzonej przestrzeni czerpały natchnienie. Zresztą wszystkie odwołują się
do tego samego Boga. Niezmierzonego i absolutnego. Lud Izraela po pokonaniu
pustyni nabrał przekonania, że jest narodem wybranym, 40 dniowy pobyt Jezusa na
pustyni dal mu siłę do podjęcia misji zbawienia, także na pustyni Muhammad stał
się prorokiem i wysłannikiem Boga. Wiele ważnych ksiąg było inspirowanych
pustynią; Tora, Ewangelie, Koran. Niewierzący mogą sobie poczytać „Małego
księcia”. Antoine Marie Jean Baptiste Roger de Saint-Exupéry
też żywił się widokiem piasków.
Więc
przed nami zmierzenie się z pustynią w wersji light. Tereny pustynne w Maroku
to przeważnie hamada, tak język
arabski określa kamieniste pustynie, płaskie, pokryte skalnym rumoszem.
Niekiedy możemy się natknąć także na piaszczyste twory. Takim przykładem jest
Erg Chebbi. Ułożony południkowo ma 28 km długości, w swoim najszerszym miejscu
liczy 7 km.
Jest jedną z wielu marokańskich atrakcji turystycznych, więc
rozjeżdżają go dziesiątki quadów i dzielnych samochodów terenowych. Bywają
jednak chwile spokoju i wtedy wiatr ma szansę przywrócić powierzchni wydm
pierwotną fakturę. Na to liczymy i wykradamy się w trójkę przed umówioną przejażdżką
na wielbłądach. Chrystusowym sposobem ruszamy w sandałach.
Trzeba umiejętnie
stawiać stopy by uniknąć gorącego piasku. Po chwili tracimy z oczu zabudowania
oazy Merzouga. Wydmy mają po 150 metrów wysokości. Dzielnie ignorujemy ślady
opon na stromych podjazdach, przecież wystarczy patrzeć w bok.
Piasek ma piękną
i równie gorącą jak jego temperatura pomarańczową barwę. Krawędzie wzniesień
wyginają się półkoliście i mają krawędzie wąskie na grubość ziarenka piasku.
Dobre
miejsce by poczuć samotność i pewnie tak samo dobre by poczuć obecność drugiego
człowieka. Wdaje się, że stoimy na najwyższym z wzniesień. Widać stąd karawanę
przygotowanych dla nas okrętów pustyni. Schodzimy w dół.
Będziemy mieć
przejażdżkę na wielbłądach. Nie mamy czasu by marzyć o Timbuktu, kołysząc się
na grzbietach wierzchowców potrzebowalibyśmy na to ponad 40 dni. To co wielbłąd
nosi zamiast obuwia jest na pewno świetnie przystosowane do piaszczystych
podłoży.
Ogłowie i siodło też swoją doskonałość osiągnęły przez kilkaset lat
doskonalenia. Więc z zaufaniem trzymam się pięknie zespawanej konstrukcji z
prętów zbrojeniowych. Yalla! Yalla! Po półgodzinnej przejażdżce docieramy do
urządzonego wśród wydm obozowiska.
Śpimy pod gołym niebem z miriadami migoczących
gwiazd. Rano musimy wstać przed słońcem, tylko wtedy będziemy mogli podziwiać
jak jego blask rozświetla kolejne wydmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz