Podobno wszyscy pochodzimy z
Afryki. Gdzieś, tam daleko staliśmy się ludźmi i stamtąd dotarliśmy na krańce
wszystkich kontynentów. Wydaje mi się, że stąpając po afrykańskiej ziemi
uaktywniam w sobie jakąś ukrytą głęboko pamięć genetyczną i doznaję dziwnej radości.
Cieszę się każdym bodźcem, który tam do mnie dociera. Smakuje mi nawet czerwony
pył z afrykańskich dróg, który wdziera się do oczu, gardła, nosa i uszu. Żeby
ukryć te atawizmy staram się każdą podróż obarczyć jakimś zadaniem. Pewnego
razu postanowiłem wziąć na warsztat zagadnienie mzimu.
W kiswahili mzimu (liczba mnoga
mizimu ma kilka znaczeń. Może oznaczać przodka, ducha przodka, ogólnie ducha,
duszę , także zmarłego, ale także miejsce gdzie duchy się ujawniają. Oznacza
też wiarę w te wszystkie zjawiska, często określa też po prostu lokalne
wierzenia Afryki Wschodniej. W Internecie znalazłem pracę Julie Bardenwerper na
temat miejsc mzimu w wiosce Makunduchi. Znanej z corocznych obchodów święta
ognia. To stare ludowe święto wywodzi swój rodowód z obrzędów Parsów, dzisiaj
jednak funkcjonuje jako festyn dla turystów i okazja do wyrwania białej laski
dla lokalsów. Zanzibar jest krajem muzułmańskim, więc miejscowe, czarnoskóre
piękności zabawom przyglądają się tylko z daleka, o ile uda im się zmylić czujność
starszych członków rodziny. Makunduchi jest dużą wioską, jest tam nawet
komisariat policji i urzędy lokalnej administracji. Zrobiłem sobie tam kiedyś
rowerową wycieczkę i dlatego z sentymentem sięgnąłem po dzieło Julii. Spodobał
mi się jej opis i zainspirowany tym postanowiłem się przyjrzeć mzimu w
Kitogani. Oczywiście zacząłem marudzić Abdulowi, żeby mnie w takie miejsce
zaprowadził. Okazało się, że mieszkańcom Kitogani duchy objawiają się w co
najmniej trzech lokalizacjach. Mój przewodnik zaprowadził mnie do wszystkich
trzech.
Najpierw zawędrowaliśmy do
największego i najmocniejszego. Wśród zieleni koralowego lasu sterczał blok
koralowej skały, gęsto przyozdobiony wstążkami w kolorach- białym i czerwonym.
Podobna ta kolorystyka symbolizuje dwa potężne płyny organiczne- krew
menstruacyjną oraz męskie nasienie. Oczywiście nie dowiedziałem się tego od
Abdula, tylko wyczytałem w jakiejś mądrej książce. Mój przyjaciel zatrzymał się
w odległości 10 metrów od kamienia, więc obejrzałem go sobie dokładnie z bliska.
Była w nim niewielka nyża, w której składano dary tajemniczym siłom. Był talerz
ze śladami jakiegoś palonego ziela i buteleczki z płynami. W nich mogła
znajdować się krew, coca-cola lub alkohol pędzony z popo (papai). Cóż to byłaby
za reklama dla koncernu gdybym namierzył jego produkt w oryginalnej butelce
złożony jako ofiara.
Abdul w zaufaniu zwierzył mi się,
że w pobliżu odwiedzonego właśnie doznał odczucia obecności dżina. Drzewa wtedy
dziwnie zaszumiały, a on czuł to niesamowite tchnienie wiatru na sobie. Odwiedziliśmy
jeszcze pozostałe dwa miejsca, jednak tam funkcjonowały jakieś dużo słabsze
duchy, cieszące się znacznie słabszą atencją, więc ich mieszkania nie
prezentowały się tak okazale. Wieczorem po kolacji (jak zwykle zeszli się
wszyscy mieszkający po sąsiedzku kuzyni z małżonkami i pociechami) miałem
okazję porozmawiać na temat tego co widziałem na wycieczce. Atrakcją była też
prezentacja zrobionych podczas spaceru zdjęć. Pokazywane na wyświetlaczu
aparatu obiekty nie budziły takiej grozy, więc tłum się tłoczył. Okazało się,
że nikt z obecnych nie składał tam żadnej ofiary, ale każdy z interlokutorów
słyszał o tym, że któryś ze znanych mu sąsiadów to robił lub robi. Najczęściej
duchy są proszone o pomoc w wypadku trudnych sytuacji rodzinnych, chorób i problemów dzieciaków w
szkołach.
Żona Abdula- Arafa pooglądała
sobie zrobione przeze mnie zdjęcia i stwierdziła, że w żadne duchy, dżiny i
szeptani nie wierzy. W końcu Arafa to miastowa dziewczyna- pochodzi z
metropolii Stonetown i ma prawo nie wierzyć w wioskowe gusła. Tylko, że Arafa
pracuje z maluchami w medresie- wykorzystałem to żeby zarobić plusa od Mohamada-
kuzyna Abdula. Gość jest wykształcony, po collageu nauczycielskim, uczy
dzieciaki angielskiego w sąsiedniej wiosce Pete. No i codziennie chodzi do
meczetu- śmieją się z niego, że pobożniś. Udaję więc oburzenie i zwracam się do
Arafy- jak to nie wierzysz w szeitani i dżiny- przecież w Koranie jest
napisane, że Allach stworzył ludzi, szeitani i dżiny. Pokaż mi księgę, to Ci
pokażę tę sutrę- dodaję. Wszyscy się śmieją, ale w oczach Mohamada widzę
uznanie.
Zawsze chciałem jakoś pomóc
Abdulowi. Wymyśliłem, żeby organizował dla białych takie wycieczki jakie robił
ze mną. Czyli po wiosce, shamba- lokalne uprawy, degustacje egzotycznych
owoców, wypad nad zatokę, zwiedzanie mangrowych zarośli i pokazy lokalnego
rzemiosła- głównie plecionek z liści palm kokosowych i trawy. Na koniec byłaby
degustacja pyszności przygotowanych przez Arafę. Omówiłem ten projekt z wykonawcą.
Po jego akceptacji kupiłem zeszyt w sklepie pana Kutwa i tam to wszystko
zostało opisane w postaci oferty. Zapewniłem też pierwszych uczestników.
Abdulowi pomysł się chyba spodobał, kilka dni chodził z notesem i w nim
zapisywał nazwy różnych roślin i sprzętów po angielsku i w kiswahili- był
bardzo przejęty. Wycieczka się udała, uczestnicy byli zadowoleni i bardzo im
smakowały kulinarne arcydzieła Arafy. Odwiedzono wszystkie lokalne atrakcje,
Abdul co chwilę zerkał w ściągę i podawał angielskie i miejscowe nazwy owoców,
drzew i bylin. Jednak jakie było moje zdumienie, gdy zobaczyłem gdy nasz czarny
Cicero targa grupę do mzimu. Podchodzi do wielkiego kamienia i pokazuje, gdzie
się składa ofiary…
Wieczorem biorę Abdula w obroty-
co się stało, że przestałeś się bać mzimu? Abdul zaczyna się tłumaczyć- wiesz,
jak wtedy podchodziłeś do tego mzimu i nic ci się nie stało. I później, u nas
wieczorem wszyscy oglądaliśmy zdjęcia i o tym rozmawiali. Później też żeśmy o tym
kilka razy rozmawiali i naprawdę nikomu nic się nie stało. Więc chyba nie ma żadnych
duchów?
Może duchy są, może ich nie ma.
Nie wolno jednak z nimi igrać. Teraz wiem, że nie wolno ich badać, ani opisywać.
Muszę uważać. Cicho sza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz