czwartek, 28 listopada 2013

Mzimu



Podobno wszyscy pochodzimy z Afryki. Gdzieś, tam daleko staliśmy się ludźmi i stamtąd dotarliśmy na krańce wszystkich kontynentów. Wydaje mi się, że stąpając po afrykańskiej ziemi uaktywniam w sobie jakąś ukrytą głęboko pamięć genetyczną i doznaję dziwnej radości. Cieszę się każdym bodźcem, który tam do mnie dociera. Smakuje mi nawet czerwony pył z afrykańskich dróg, który wdziera się do oczu, gardła, nosa i uszu. Żeby ukryć te atawizmy staram się każdą podróż obarczyć jakimś zadaniem. Pewnego razu postanowiłem wziąć na warsztat zagadnienie mzimu.
 

W kiswahili mzimu (liczba mnoga mizimu ma kilka znaczeń. Może oznaczać przodka, ducha przodka, ogólnie ducha, duszę , także zmarłego, ale także miejsce gdzie duchy się ujawniają. Oznacza też wiarę w te wszystkie zjawiska, często określa też po prostu lokalne wierzenia Afryki Wschodniej. W Internecie znalazłem pracę Julie Bardenwerper na temat miejsc mzimu w wiosce Makunduchi. Znanej z corocznych obchodów święta ognia. To stare ludowe święto wywodzi swój rodowód z obrzędów Parsów, dzisiaj jednak funkcjonuje jako festyn dla turystów i okazja do wyrwania białej laski dla lokalsów. Zanzibar jest krajem muzułmańskim, więc miejscowe, czarnoskóre piękności zabawom przyglądają się tylko z daleka, o ile uda im się zmylić czujność starszych członków rodziny. Makunduchi jest dużą wioską, jest tam nawet komisariat policji i urzędy lokalnej administracji. Zrobiłem sobie tam kiedyś rowerową wycieczkę i dlatego z sentymentem sięgnąłem po dzieło Julii. Spodobał mi się jej opis i zainspirowany tym postanowiłem się przyjrzeć mzimu w Kitogani. Oczywiście zacząłem marudzić Abdulowi, żeby mnie w takie miejsce zaprowadził. Okazało się, że mieszkańcom Kitogani duchy objawiają się w co najmniej trzech lokalizacjach. Mój przewodnik zaprowadził mnie do wszystkich trzech.
 

Najpierw zawędrowaliśmy do największego i najmocniejszego. Wśród zieleni koralowego lasu sterczał blok koralowej skały, gęsto przyozdobiony wstążkami w kolorach- białym i czerwonym. Podobna ta kolorystyka symbolizuje dwa potężne płyny organiczne- krew menstruacyjną oraz męskie nasienie. Oczywiście nie dowiedziałem się tego od Abdula, tylko wyczytałem w jakiejś mądrej książce. Mój przyjaciel zatrzymał się w odległości 10 metrów od kamienia, więc obejrzałem go sobie dokładnie z bliska. Była w nim niewielka nyża, w której składano dary tajemniczym siłom. Był talerz ze śladami jakiegoś palonego ziela i buteleczki z płynami. W nich mogła znajdować się krew, coca-cola lub alkohol pędzony z popo (papai). Cóż to byłaby za reklama dla koncernu gdybym namierzył jego produkt w oryginalnej butelce złożony jako ofiara.
 

Abdul w zaufaniu zwierzył mi się, że w pobliżu odwiedzonego właśnie doznał odczucia obecności dżina. Drzewa wtedy dziwnie zaszumiały, a on czuł to niesamowite tchnienie wiatru na sobie. Odwiedziliśmy jeszcze pozostałe dwa miejsca, jednak tam funkcjonowały jakieś dużo słabsze duchy, cieszące się znacznie słabszą atencją, więc ich mieszkania nie prezentowały się tak okazale. Wieczorem po kolacji (jak zwykle zeszli się wszyscy mieszkający po sąsiedzku kuzyni z małżonkami i pociechami) miałem okazję porozmawiać na temat tego co widziałem na wycieczce. Atrakcją była też prezentacja zrobionych podczas spaceru zdjęć. Pokazywane na wyświetlaczu aparatu obiekty nie budziły takiej grozy, więc tłum się tłoczył. Okazało się, że nikt z obecnych nie składał tam żadnej ofiary, ale każdy z interlokutorów słyszał o tym, że któryś ze znanych mu sąsiadów to robił lub robi. Najczęściej duchy są proszone o pomoc w wypadku trudnych sytuacji  rodzinnych, chorób i problemów dzieciaków w szkołach.
 

Żona Abdula- Arafa pooglądała sobie zrobione przeze mnie zdjęcia i stwierdziła, że w żadne duchy, dżiny i szeptani nie wierzy. W końcu Arafa to miastowa dziewczyna- pochodzi z metropolii Stonetown i ma prawo nie wierzyć w wioskowe gusła. Tylko, że Arafa pracuje z maluchami w medresie- wykorzystałem to żeby zarobić plusa od Mohamada- kuzyna Abdula. Gość jest wykształcony, po collageu nauczycielskim, uczy dzieciaki angielskiego w sąsiedniej wiosce Pete. No i codziennie chodzi do meczetu- śmieją się z niego, że pobożniś. Udaję więc oburzenie i zwracam się do Arafy- jak to nie wierzysz w szeitani i dżiny- przecież w Koranie jest napisane, że Allach stworzył ludzi, szeitani i dżiny. Pokaż mi księgę, to Ci pokażę tę sutrę- dodaję. Wszyscy się śmieją, ale w oczach Mohamada widzę uznanie.
 

Zawsze chciałem jakoś pomóc Abdulowi. Wymyśliłem, żeby organizował dla białych takie wycieczki jakie robił ze mną. Czyli po wiosce, shamba- lokalne uprawy, degustacje egzotycznych owoców, wypad nad zatokę, zwiedzanie mangrowych zarośli i pokazy lokalnego rzemiosła- głównie plecionek z liści palm kokosowych i trawy. Na koniec byłaby degustacja pyszności przygotowanych przez Arafę. Omówiłem ten projekt z wykonawcą. Po jego akceptacji kupiłem zeszyt w sklepie pana Kutwa i tam to wszystko zostało opisane w postaci oferty. Zapewniłem też pierwszych uczestników. Abdulowi pomysł się chyba spodobał, kilka dni chodził z notesem i w nim zapisywał nazwy różnych roślin i sprzętów po angielsku i w kiswahili- był bardzo przejęty. Wycieczka się udała, uczestnicy byli zadowoleni i bardzo im smakowały kulinarne arcydzieła Arafy. Odwiedzono wszystkie lokalne atrakcje, Abdul co chwilę zerkał w ściągę i podawał angielskie i miejscowe nazwy owoców, drzew i bylin. Jednak jakie było moje zdumienie, gdy zobaczyłem gdy nasz czarny Cicero targa grupę do mzimu. Podchodzi do wielkiego kamienia i pokazuje, gdzie się składa ofiary…
 

Wieczorem biorę Abdula w obroty- co się stało, że przestałeś się bać mzimu? Abdul zaczyna się tłumaczyć- wiesz, jak wtedy podchodziłeś do tego mzimu i nic ci się nie stało. I później, u nas wieczorem wszyscy oglądaliśmy zdjęcia i o tym rozmawiali. Później też żeśmy o tym kilka razy rozmawiali i naprawdę nikomu nic się nie stało. Więc chyba nie ma żadnych duchów?
 

Może duchy są, może ich nie ma. Nie wolno jednak z nimi igrać. Teraz wiem, że nie wolno ich badać, ani opisywać. Muszę uważać. Cicho sza.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz