czwartek, 27 lutego 2014

Na tatarskim szlaku- Krym 2013


Jechać, nie jechać, trochę żeśmy się zastanawiali. Odstraszała nas wizja zorganizowanej, autobusowej wycieczki. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że nasz lanos może nie wytrzymać takiego dystansu. Trochę liznął ukraińskiego asfaltu i wydaje się, że czuł wobec niego respekt. Więc jednak pakujemy się do autobusu. Ruszamy z Sosnowca. To znamienne. W czasach zaborów to miasto było pod rosyjską administracją. Teraz będziemy się posuwać drogą carskich kurierów na wschód. No nie całkiem carskich, bo odbijamy na Przemyśl, a potem na Lwów.


A tam przecież była jurysdykcja C. K. Austrii. Nie sposób, nie zatrzymać się we Lwowie. Miasto zaliczamy na wzór japońskich turystów, biegiem. Ale jedzenie, jak to na Ukrainie było pyszne! Jak dawni koczownicy nieustannie jesteśmy w drodze, także nocą. Ewentualnie krótki postój na załatwienie potrzeb fizjologicznych. W mniej lub bardziej szczerym polu wysypujemy się w ciemną noc, robimy co trzeba i dalej. I tak aż do Odessy. Zmęczeni i nieświeży nie pasujemy do tego miasta. Perełka carskiego imperium. Cacuszko. Początki miasta są zgoła nie rosyjskie. Wiadomo przez czarnomorskie stepy przewaliły się wszystkie starożytne ludy.


Megalomania każe nam jednak wspomnieć, że w XV wieku te ziemie należały nominalnie do państwa Jagiellonów. Książę Witold łożył pieniądze na rozbudowę tatarskiej warownej osady Chadżybej, w 1442 roku tamtejszy zamek został przez króla Władysława Jagiełłę nadany w dożywocie kasztelanowi i staroście kamienieckiemu Teoderykowi z Buczacza. I na razie tyle w temacie słoń a sprawa polska. Wzmiankowana osada w roku 1789 jest siedzibą tureckiego garnizonu. Trwa wojna rosyjsko-turecka. Hiszpański admirał w służbie carycy Katarzyny Wielkiej José Pascual Domingo de Ribas y Boyons na czele swoich grenadierów zajmuje ją bez jednego wystrzału.


 Świetny strateg dostrzega zalety jej położenia i wnioskuje o wybudowanie w tym miejscu miasta i portu. Sugeruje nawet nazwanie tego urbanistycznego założenia Odessos w nawiązaniu do wzmiankowanej w starożytnych źródłach greckiej osady. Katarzyna jest jednak super feministką, nadaje nazwie żeńską formę Odessa. I tak zostaje. Obecnie pomysłodawcę całej akcji bardziej znanego jako Josif Michałowicz Deribas upamiętnia nazwa najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta oraz pomnik. Stoi na nim dumnie prezentując akt założycielski grodu. Jeszcze dwóch cudzoziemskich, szlachetnie urodzonych kawalerów miało dołączyć tu swoje zasługi.


 Armand Emmanuel Sophie Septemanie du Plessis, książę de Richelieu, de Fronsac i hrabia de Chinon (tak, tak to jest jeden człowiek) również był na służbie rosyjskiej. Ten francuski rojalista zmuszony do opuszczenia kraju przez rewolucję dochrapał się stanowiska carskiego generała porucznika. Został pierwszym gubernatorem Krymu. Podczas jego kadencji miasto znacznie zwiększyło liczbę mieszkańców z ośmiu tysięcy w 1804 roku do trzydziestu pięciu w roku 1813. Potem powrócił do Francji, gdzie dwukrotnie piastował funkcję premiera rządu. Podobno książę znał kilka języków, w tym polski.


Księcia upamiętnił najwybitniejszy przedstawiciel rosyjskiego (Ukraińcy twierdzą, że ukraińskiego) klasycyzmu- rzeźbiarz Iwan Martos. Spod dłuta artysty wyszedł pomnik przedstawijący go jako rzymskiego konsula. Kolejnym gubernatorem również był Francuz o równie sporej ilości tytułów- Alexandre Louis Andrault hrabia de Langeron, markiz de la Coste, baron de la Ferté, de Sassy at de Cougny, pan du Mont, de Bazolle de I’lsle de Mars et d’Aligny. Zaczynał od tłumienia powstania na San Domigo, potem walczył o wolność Stanów Zjednoczonych i w końcu zaciągnął się do carskiego wojska.


Pod jego administracją miasto nadal się dynamicznie rozwijało. Arystokratę upamiętnia łuk triumfalny stojący na drodze prowadzącej na plażę nazwaną również jego nazwiskiem. U schyłku starego porządku, w przededniu I wojny światowej Odessa była czwartym miastem imperium rosyjskiego, po Petersburgu, Moskwie i Warszawie (nasza stolica była kiedyś metropolią…). Liczba Polaków sięgała wtedy trzydziestu tysięcy i była równa ilości mieszkańców narodowości ukraińskiej, więcej było Rosjan i Żydów. Zwiedzając, co chwilę spotykamy polskie ślady.


Miasto jest malownicze, zaprojektowane z rozmachem, mimo kłopotów z zaopatrzeniem w wodę pełne zieleni. Potiomkinowskimi schodami w dół i w górę, zaułki, bulwary, prospekty. Można ulżyć nogom wybierając trolejbus z wielkim, okrągłym zadem. Są jeszcze muzea z być może ciekawą zawartością, przecież te filigrany scytyjskie są tak miłe dla oczu, ale jesteśmy poganiani, do Krymu jeszcze kawał drogi. Nocujemy w hotelu, gdzieś na obrzeżach miasta. Obiekt chyba żyje z takich wycieczek jak nasza. Nocleg, szybkie śniadanie i odjazd.


Po rozpakowaniu się ruszamy kilkuosobową grupą na zwiad. Znajdujemy prawie pusty klub po drugiej stronie ulicy. Testujemy świetne, niepasteryzowane, ukraińskie piwa. Znajdujemy nić porozumienia z obsługującą nas dziewczyną, pochodzi z Białorusi, ma za sobą kelnerską praktykę w Warszawie. Z knajpy wyganiamy się sami, jesteśmy zmęczeni dzisiejszym maratonem. Za hotelowym oknem jeden wielki plac budowy, w mojej ocenie mało ruchawy- może to taki tutejszy styl.


Po śniadaniu pakujemy się do autobusu i ruszamy w drogę. Kilkadziesiąt kilometrów dalej w Mikołajewie, zaraz po przekroczeniu Bohu pojazd odmawia posłuszeństwa. Zjeżdżamy na parking. Dwuosobowe konsylium naszych szoferów odkrywa przyczynę awarii. Trzeba wymienić jakieś ustrojstwo. Mamy przymusową przerwę. Może nie uda im się naprawić i będę mógł się wgłębić w miejską tkankę. Miasto w związku sowieckim było ważnym portem i ośrodkiem stoczniowym dla floty czarnomorskiej, tutaj zbudowano jej wszystkie nawodne jednostki. Póki co, tradycyjnie zasięg naszej wędrówki ograniczyliśmy do restauracji naprzeciwko. Oczami wyobraźni widzę jak czekamy parę dni na przesłanie potrzebnej do naprawy części. Może będziemy mieć nocleg w przy stoczniowym hotelu robotniczym i stamtąd łapać stopa do Odessy albo i na sam Krym, rozmarzam się. Niestety zamiast tego muszę się zadowolić miską pielmieni. Autobus naprawiony, nie mamy czasu nawet na strzemiennego.


Na teren Autonomicznej Republiki Krymu wjeżdżamy mając po prawej stronie wody Zatoki Pieriekopskiej. Krajobraz płowieje, stepowe trawy są już mocno wypalone słońcem. Teraz takie bezkresne krajobrazy będą aż do morskiego brzegu. Krymski step jest rajem dla owadów. Ludzie od wieków pasą tutaj swoje pszczoły. Na poboczu, co rusz można zakupić złoty nektar. Miody majowe, czerwcowe, mieszane, a nawet zeszłoroczne.


Oblegamy jeden z takich przybytków. Gospodyni zawiadująca wozem na kołach prezentuje swoje skarby, można kosztować. Czynimy znaczne zapasy. Przejeżdżamy przez Symferopol i kierujemy się do nadmorskiego Sudaku. W Symferopolu zbiega się wiele krymskich dróg, więc jeszcze nieraz będziemy zahaczac o te miasto. W Sudaku lądujemy w całkiem niezłym hotelu, może mógłby, delikatnie mówiąc, mieć lepszą restaurację, ale zawsze można kupić świeże cziebureki w pobliskiej budzie. Jest późno, jutro znowu jakaś gigantyczna trasa, więc kładziemy się spać.
 
Kolejny dzień jest ukoronowaniem naszej wycieczki, w planie Bakczysaraj oraz Czufut Kale. Dla tych miejscówek zdecydowaliśmy się na ten wyjazd. Zobaczymy, czy było warto. Jak zwykle większość czasu zajmuje nam dojazd, autobusowi trochę brakuje do zwrotności tatarskiego wierzchowca. Kręte podjazdy ciągną się w nieskończoność. W końcu docieramy na miejsce. Bakczysaraj to niegdysiejsza siedziba władców Krymskiego Chanatu.


Tatarskie państwo upadło. Istniało póki były możliwe łupieskie wyprawy na ościenne kraje. Korzystało z waśni między dwoma sąsiadami sprzymierzając się raz z Polską, to znowu z Rosją. W końcu ta ostatnia je unicestwiła. Bakczysaraj to łabędzi śpiew koczowników. Pracowali tutaj wybitni architekci z Persji i Italii. Teraz oglądamy to wszystko stojąc potulnie w długich kolejkach do zabytkowych pomieszczeń.

 

Ciekawe czy było tu tak tłoczno, gdy przyglądali się tym murom wielcy poeci Romantyzmu- Puszkin i Mickiewicz. Dzisiaj giaurowie tłoczą się na dziedzińcu, robią sobie zdjęcia przy fontannach, wchodzą do pałacowego meczetu (Mały Meczet Pałacowy), a nawet do pomieszczeń haremowych. Wielki Meczet Pałacowy obronił się przed turystami, jest najważniejszą świątynią dla krymskich Tatarów. Właśnie zakończyła się ceremonia zaślubin. Młoda para i goście wyszli na dziedziniec pozować do pamiątkowej fotografii. Tatarzy wracają na swoje ziemie.

Zaraz za miastem Bakczysaraj wznosi się przyklejony do skalnej ściany Uspienski Monastyr. Jego początków należy szukać prawdopodobnie w VIII wieku. Został założony przez bizantyjskich mnichów. Funkcjonował w czasach Chanatu, a nawet był siedzibą metropolity. Został zlikwidowany przed aneksją Krymu przez Rosję, kiedy carat wpadł na pomysł przesiedlenia wszystkich Chrześcijan na północ (było to spowodowane przez konflikt rosyjsko- turecki). Chrześcijaństwo odrodziło się tutaj w drugiej połowie XIX wieku. Potem, przez lata Związku Sowieckiego znowu było w odwrocie. Klasztor wrócił do swojej funkcji po remoncie pod koniec XX wieku. Spod klasztoru można dotrzeć stromą ścieżką do skalnego miast Czufut Kale. My jednak wybieramy bardziej odjazdową wersję i docieramy tam za pomocą kilku uazów.

 
Ten transportowy biznes należy do Tatarów. Zresztą to cały holding, bo oprócz transportu i usług przewodnickich oferują nam jeszcze tatarski poczęstunek w tradycyjnej restauracji. Ale to dopiero po wszystkim. Skalne miasto według niektórych źródeł może mieć swój początek w VI wieku, gdy tymi terenami władał tak ulubiony przeze mnie sojusz Gotów i Alanów. Osada zamieszkiwana przez Chrześcijan, Muzułmanów i Karaimów była siedzibą chańskiego dworu i pełniła rolę stolicy. Gdy dwór się przeniósł do dogodniej położonego Bakczysaraju w kamiennych murach pozostali Karaimi. Karaimi są ulubioną w Polsce mniejszością etniczną i religijną.


Nie sprawiają kłopotów, nikt ich nie nazywa zakamuflowaną opcją żydowską, czy turecką. W polskim spisie powszechnym z 2002 roku narodowość karaimską deklarowały 43 osoby, gdy w roku 2011 przepisy dopuściły przyznawanie się do dwóch tożsamości liczba ta wzrosła do 346 osób. To niewiele- można by wszystkich poznać osobiście. Do dzisiaj nie wiadomo jakie jest etniczne pochodzenie tego ludu. Wyznawana przez nich religia- Karaimizm wywodzi się z Religii Mojżeszowej, odrzuca jednak Talmud i czci jedynie Pięcioksiąg.


To wskazywało by na semickie pochodzenie ludu. Niektórzy badacze doszukują się w nich potomków, czy niedobitków Chazarów, których kaganat został rozgromiony przez Ruś kijowską. Czyli byli by pochodzenia tureckiego, zresztą ich język wywodzi się z kipczackiego należącego do tureckiej rodziny językowej. Są też hipotezy wskazujące na słowiańską etnogenezę. Czort znajet, mamy XXI wiek i  genetyczne markery, a tu taka zagadka. W każdym razie Krym stał się dla tego ludu miejscem centralnym, obok innego skalnego miasta- Doliny Jozafata mieści się najbardziej święty dla nich cmentarz, wymarzone miejsce pochówku dla wyznawców.

Dzisiaj na Terenie Autonomicznej Republiki Krymu mieszka około 800 Karaimów, w całej Europie jest ich drugie tyle.  Spacerujemy po kamiennych ruinach chłostanych wiatrem. Kamienna droga prowadząca w głąb osady ma głębokie koleiny rzeźbione przez kilkaset lat. W filmowej wersji „pana Wołodyjowskiego” właśnie tutaj młody pan Nowowiejski zasadza się na Azję Tuchajbejowicza i ze skał wypatruje jego czambułu. Wtedy Mauzoleum Dżanike-Chanym nie było zamknięte na kłódkę! Nasz łazik prowadzi najbardziej brawurowo jeżdżący kierowca.


Kumple wołają na niego Ryży. Pytam się go, czy jest Tatarem? Niebieskie oczy patrzą na mnie badawczo i po chwili potwierdza kiwając do tego swoją rudą głową. Podobno Dżyngis Chan był rudy i miał niebieskie oczy. A słyszeliście o białych Hunach? Zjeżdżamy na dół, przed nami jeszcze wyżerka w tatarskiej knajpie. Do Sudaku na nocleg docieramy dopiero po północy. Kolejnego dnia w planie są Jałta i Ałupka- pamiątki po konferencji trzech mocarstw oraz różne rosyjskie i radzieckie rezydencje.
 

 My wybieramy leniwe spacery po Sudaku, w cieniu górującej nad miastem tureckiej twierdzy i oczywiście plażę i przylegające do niej rozrywkowe atrakcje. Na pożegnanie z Krymem zwiedzamy Sewastopol, miasto było jest i będzie (właśnie przedłużono umowę najmu o 50 lat) siedzibą Rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Zwiedzamy ślady rosyjskiego imperium, wysłuchujemy opowieści o bazach okrętów podwodnych. Białe gmachy wyglądają jak biała gwardia. Opuszczamy półwysep, powiedzmy, że mamy za sobą mały autobusowy zwiad. Trzeba będzie tu jeszcze kiedyś przyjechać i pogadać z ludźmi…


ps
Kari- dzięki za podrzucenie kilku fot
 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz